Jak niegdyś oczy leczyli…

28 lipca 2024

Dawna mądrość ludowa… nie zawsze była godna miana mądrości. W dawnej apteczce mieszały się bowiem zarówno leki ziołowe o tradycyjnym, sprawdzonym działaniu z różnymi zabobonnymi praktykami, na które dziś patrzymy z niedowierzaniem, a czasem nawet obrzydzeniem.

Dziś przyjrzyjmy się dawnym metodom leczenia schorzeń oczu. Wiele z nich wciąż bywa wykorzystywanych i o ile okłady z herbaty, rumianku i świetlika raczej nie powinny zaszkodzić (jeśli przygotowane są w odpowiedni sposób), o tyle na pewno warto zrezygnować z takich metod jak pocieranie obrączką (bakterie!) lub okład z ciepłego jajka (o ile ciepło przy niektórych chorobach może pomóc to bakterie na skorupce mogą być przyczyną wtórnych zapaleń). Oczy warto też wzmocnić dobrej jakości suplementami, które pozwolą nam dłużej cieszyć się sokolim wzrokiem lub przynajmniej złagodzą zmiany, zachodzące z wiekiem. Jednak w bardziej poważnych kwestiach należy zasięgnąć rady okulisty, który poleci nowoczesne i bezpieczne leki lub krople.

Z leczeniem oczu dawniej nie było tak różowo. Nie tylko prosty lud wiejski miewał dziwaczne pomysły. Według „Medycyny ludowej”, książki dra med. A. Simona, wydanej w 1860 r., choć nie brak w niej i cennych uwag, co do zachowania dobrego wzroku, czytamy, że: „oczy mogą osłabnąć z ciągłego ich używania, także od nadużycia trunków, rozkoszy miłosnych, onanizmu, upuszczenia krwi bez potrzeby, karmienia przez kobiety słabowite, od gorąca, zimna, kurzu, wyziewów drażniących.”

Na wsiach bywało jeszcze gorzej. Mieszały się tu doświadczenie ze stosowaniem roślin leczniczych, religia i zabobon. Przemywanie oczu wodą ze świętych źródełek bywało jedną z bezpieczniejszych metod. Do mniej inwazyjnych możemy też zaliczyć zakraplanie bolących oczu nastojem z szyszek olszowych, okłady z liści lub kory brzozowej, napary chabrowe, z kopytnika, świetlika, nagietka, rumianku. Na bolące oczy przykładano tłuczone siemię lniane, okłady z mleka z dodatkiem marunki. W nadmiernym łzawieniu oczów miały pomagać kataplazmy ze ślazu, natomiast para z ruty miała pomagać na słaby wzrok.

Bywały i bardziej niekonwencjonalne metody na ból, jak przyłożenie do oczu wylinki żmii, świeżego mięsa, miąższu z melona, bułki namoczonej w mleku, ciasta ze świeżej mielonej ruty zmieszanej z mąką jęczmienną a nawet żółtej mokrej gliny. Profilaktycznie, aby oczy nie bolały, już młodym dziewczętom przekłuwano uszy. W tym celu też noszono korale i zażywano tabakę. Gdy ten rodzaj profilaktyki nie sprawdzał się, przykładano na kark tzw. synapizm, czyli ciasto ze sproszkowanej gorczycy i gorącej wody (gorczycznik) lub za uszami z ptasiego rdestu. Stosowano też okład na plecy z chrzanu lub namoczoną w wodzie korę z wilczego łyka.

Wyjątkowo paskudnymi lekami (z naszej perspektywy przynajmniej) musiały być: maść ze spalonej na węgiel sroki, utłuczonej i zmieszanej z masłem, olejek żmijowy (otrzymywany z wywieszanej na słońcu żywej żmii). W tym kontekście już mniej przerażają pasty z białka jaja z cukrem i kamforą lub mąki i drożdży, szumowiny zebrane z powideł, maści z żółci gęsiej i rybiej z miodem. Inna metoda polegała na posmarowaniu powiek mocnym [!] spirytusem lub pryskaniu w oczy choremu nabraną w usta wódką. Za uszami lub na skroniach można było też przystawić pijawki.

Stosowano też rozmaite „kropelki do oczu”. Oprócz, wydawałoby się jeszcze w miarę zwykłych, takich jak mocno rozcieńczona nalewka z jaskółczego ziela, czy woda, zbierająca się w łuskach pewnej rośliny, zebranej w wigilię święta Najświętszej Panny lub z pary wodnej zebranej z przygotowanego specjalnie chleba, po bardziej lub mniej odrażające: z żółci rybiej, krwi gołębiej, kobiecego mleka.

Mniej odrazy budzą stosowane okłady na oczy, przygotowywane z płatków umoczonych w odwarze nostrzyka (na silne zaczerwienia) albo wódce zmieszanej z mlekiem.

Przemywano też oczy naparami z józefkowego ziela, kurzego ziela, gałęzi i kwiatów czeremchowych, zanokcicy (gatunku paproci), mocnej herbaty, niedojrzałych dzikich jabłek, rosy (najlepiej zebranej z rosiczki), wywaru z trybulki na wodzie źródlanej, namoczonymi w słodkim lub kwaśnym mleku tartym buraku lub marchwi. Mniej przyjemne było przemywanie wodą „nalaną na pomiot gęsi w maju zebrany”, wódką z przepaloną żółcią szczupaka lub moczem dziecięcym. Pomagać na bóle oczu też miało wyrywanie rzęs czy zasypywanie powiek proszkiem ususzonym… z dziecięcych wymiotów. Jeśli sądzono, że przyczyna choroby jest zakaźna – okadzano izbę dymem z proszku z usmażonej żaby posypywanego na żar.

Tzw. jęczmień leczono kamforą roztartą z kredą, ale jeszcze częściej zamawiano go. Najpewniejsza miała być w tym celu obrączka ślubna, ale przydać się też mogło złoto, naśliniony palec, ziemniak, ziarna jęczmienia, czerwona włóczka lub jedwab. Aby przyspieszyć zebranie się jęczmienia smarowano go krwią gołębia, kuropatwy lub kapłona zmieszanymi ze smalcem.

Nie mniej odpychające były też praktyki radzenia sobie z nachodzącym bielmem (leukomą). Tu przydawały się maści z tłuszczu przepiórki, sadła koziego, świńskiego, wątróbki z miętusa, olejek z robaków ziemnych (dżdżownic?), masło z kobiecego mleka, proszek z głowy kota, ale stosowano także bardziej znośne substancje, jak olejek rozmarynowy, miód, soki: z cytryny, ruty, stokrotki, bielunia, proszek z goździków, okład z pajęczyny.

Kurzej ślepoty można było się nabawić, wyrzucając po zachodzie słońca śmieci lub popiół, ale też powodem mogły być ptasie odchody. Na schorzenie to miało pomóc jedzenie wątroby i to najlepiej z czarnego prosięcia, poświęconego na Wielkanoc. Jeść należało pod stołem, pocierając ową wątróbką swe oczy.

Unikać trzeba było padalca, sprowadzającego ślepotę. Groźna była też ropucha, gdyż mogła trującym jadem napluć człowiekowi w oko. Toksyczny był rybi śluz z lina, czy jaskółcze guano.   Nie należało też beztrosko obcinać kołtuna, zadanego przez czarownicę.

W bardziej oficjalnej medycynie też nie brakowało zarówno zwykłych specyfików, jak i kuriozalnych pomysłów. Wśród stosowanych ziół znajdziemy chaber bławatek, świetlik, rumianek, len – rośliny i współcześnie znajdujące się w wielu preparatach stosowanych na okolice oczu. Jednak wierzono też w mniej dziś popularne leki roślinne. Sok z jaskółczego ziela stosowano na wrzody oczu, ufając, że może on też odwrócić proces nachodzenia bielma.  Bardzo niebezpieczna wydaje się praktyka francuskiego lekarza Charlesa Barbeyraca, wspomniana przez samego Krzysztofa Kluka, a która polegała na przeciąganiu przez uszy włókna korzenia wawrzynka wilczegołyka. A przecież sam kontakt z tą trującą rośliną, nawet bez jej spożycia, może powodować zaczerwienienie, pęcherze i obrzęki. Kluk wspomina też inną ciekawą roślinę atamantę kreteńską (nazywając ją świniakiem pietruszeczką), twierdząc, że jej korzeni używa się na tzw. „krótki wzrok”. Wymieniał także brodawnik (sok mleczny), świetlik, chabra bławatka, babkę płesznik, nasiona pigwy i niezapominajkę (prawdopodobnie błotną).

Leczenie oczu to jednak nie zabawa.  Dziś mamy do dyspozycji coraz więcej sprawdzonych, aseptycznych i gotowych preparatów, także o coraz bardziej naturalnych składach, a nawet bez konserwantów. Nie warto samodzielnie ryzykować pogorszenia wzroku. Przed zastosowaniem jakichkolwiek naturalnych metod warto skonsultować się ze specjalistą.

Tekst: Olga Tylińska 

Fot. Pixabay 

Przeczytaj również: Nieco pikantne dzieje damiany

Popiół w praktykach magicznych i leczniczych

Dodaj komentarz