Mandragora, alrauna i marzenie o leku na wszystko

25 czerwca 2020

Odwieczne marzenie ludzkości: lek – panaceum na wszelkie schorzenia, przynoszące ulgę w sferze fizycznej i psychicznej, a przy tym roślina-amulet, zapewniająca właścicielowi szczęście, broniąca przed wszelkimi problemami. Roślina, która miała dawać człowiekowi boską moc.

Tej mitycznej rośliny, zwanej mandragorą, a dokładnie jej korzenia, inaczej alrauny, nie mógł zdobyć byle kto. Tu potrzebny był bohater, śmiałek, który był gotów zmierzyć się z siłami nieczystymi, dotrzeć do krain niezdobytych i dzięki swej wiedzy, posługując się przebiegłym fortelem, wyrwać ziemi jej największe bogactwo.

Mandragora lekarska (Mandragora officinarum L.) należy do rodziny psiankowatych i choć pochodzi z obszaru śródziemnomorskiego, można ją spotkać i w innych regionach świata. Dzisiaj wiadomo, że jest trująca, bo zawiera m.in. atropinę i alkaloidy z grupy tropanowych. Spożywana w większych ilościach może wywołać podrażnienie dróg oddechowych, a nawet ich paraliż,  jest psychoaktywna i może wywołać halucynacje.

Jako roślina lecznicza mandragora jest obecnie prawie zapomniana, używana sporadycznie jako składnik o działaniu rozkurczowym. Czasem stosuje się ją w produkcji środków przeciwbólowych, zwłaszcza w chorobach reumatycznych. Oczywiście, surowcem jest tutaj jej korzeń, gruby, mięsisty, brązowy, często rozwidlony, czasem przybierający intrygujące kształty. Bywa, że można się w nim dopatrzeć postaci człowieka, a tu… już blisko do powstania legendy. Legendy, która, jeśli się jej dobrze przyjrzeć, dotyczyć mogła kilku roślin, a dokładnie ich korzeni o antropomorficznym kształcie: żeń-szenia, mandragory i pokrzyku-belladony. W tej bajce wystąpiła też niezliczona liczba kłączy, skrzętnie podsuwanych łatwowiernym nabywcom przez wszelkiej maści oszustów, którzy potrafili wystrugać alraunę z każdego korzenia, nawet z rzepy.

Jako roślinę leczniczą wymienia mandragorę już staroegipski papirus Ebersa z 1550 r. p.n.e. Ten słynny medyczny zwój zawiera informacje z zakresu chorób wewnętrznych, chirurgii, a przede wszystkim stosowania minerałów i roślin do celów medycznych. Uważa się, że fragmenty papirusu Ebersa są odpisem z o wiele starszych źródeł. Na egipskich grobowcach znajdują się motywy przypominające korzeń mandragory.

O mandragorze wspomina Biblia, a dokładniej Księga Rodzaju, przywołując zatarg pomiędzy Rachelą i Leą – dwiema żonami Jakuba. Bezdzietna Rachela była pewna, że mandragora uleczy jej bezpłodność. Bardziej poważnie wspominał o niej ojciec medycyny ­– Hipokrates, zalecając niewielkie dozy nalewki z mandragory, które pozwalały według niego opanować depresję i stany lękowe. Teofrast zalecał stosowanie jej na rany po zmieszaniu z mąką.

Uważano ją za środek przeciwbólowy i nasenny, tak silny, że używano jej korzeń jako środek znieczulający przed operacjami. Miała też koić chroniczny ból, przepisywano ją na melancholię, reumatyzm i drgawki. Wierzono, że jest niezwykłym afrodyzjakiem. Pieśń nad pieśniami wspomina o „siejących woń mandragorach”.

Mandragorą posłużyła się mityczna czarodziejka Kirke, sporządzając miłosne eliksiry, dlatego czasem używano określenia Kirkaia, tj. roślina czarodziejskiej Kirke. Do celów magii miłosnej używano też jagód mandragory, zwanych jabłkami miłości, które miały leczyć bezpłodność, pobudzać miłosne żądze, próżność w małych dawkach, a głupotę w dużych.

Roślina zamieszana była również w wywoływanie transu Pytii w wyroczni Appolina. Ponoć była w recepturze słynnej maści czarownic, które wierzyły, że dzięki niej odbywają swe nocne podróże. Co ciekawe, prawdopodobnie właśnie korzenie mandragory wykorzystywali szamani turkmeńscy do wywołania transu, w czasie których też odbywali podróże do innego świata. Była to jednak diabelska roślina, którą nawet Hildegarda z Bingen zalecała moczyć przez dobę w źródlanej wodzie, by ją oczyścić ze zła.

Najbardziej jednak znaną legendą dotyczącą mandragory jest nabywanie przez nią nieziemskich właściwości i sposób jej zdobycia. Wierzono, że tak silną moc ma jedynie roślina wyrosła pod szubienicą. Siła korzenia wynikać miała wtedy z żywienia się krwią, a nawet nasieniem wisielca. Niełatwo było ją wydobyć spod ziemi. Wydawała ona wtedy z siebie tak zabójczy krzyk, że jedyną metodą jej wyrwania było przywiązanie doń psa, by to on stał się ofiarą, a nie pożądający korzenia człowiek. Pies powinien być koniecznie czarny i odpowiednio przegłodzony, by chcąc dosięgnąć przygotowanej dlań miski z jedzeniem, jednym pociągnięciem wyrwał korzeń.

Alrauna, czyli korzeń mandragory, nabierała mocy, im bardziej kształtem przypominała człowieka. Opowiadano, że powstała z rajskiej ziemi jako pierwowzór człowieka, jednak Stwórca nie był zadowolony z jej wyglądu i ją odrzucił. Odtąd alrauna tęskni za rajem.

Z racji owego słynnego wrzasku słowiańską kuzynkę mandragory, też pochodzącą z rodziny psiankowatych  belladonę, nazwaną pokrzykiem wilczą jagodą. Tak wspominał o niej Szekspir w dramacie Romeo i Julia: „krzyk podobny do tego, jaki wydaje ów korzeń ziela pokrzyku, gdy się go wyrywa, krzyk wprawiający ludzi w obłąkanie”.

Historia mandragory przypomina też, że wiara czyni cuda. Spożycie tak owianej legendami rośliny, która do tego miała działanie przeciwbólowe i narkotyczne, samo z siebie mogło wywołać efekt placebo. Choć jednak nieco żal, że nie ma leku roślinnego aż tak wszechstronnego i sprawiającego takie cuda. Z drugiej strony pozostaje się cieszyć, że zdobycie pozostałych ziołowych bogactw nie nastręcza dziś aż takich problemów.

 

Tekst: Olga Tylińska

Fot. Pixabay

Dodaj komentarz