Zielarki z Gorzuchowa – o czasach, gdy wiedza stawała się przekleństwem
7 grudnia 2019
Tekst: Olga Tylińska
Czarownice, wiedźmy, szeptuchy, znachorki i tzw. mądre – kiedyś odsądzane od czci i wiary, prześladowane za swoją tajemną wiedzę, podejrzewane o kontakty z diabłem, dziś coraz częściej są rehabilitowane jako prekursorki medycyny naturalnej. Oczywiście i wśród nich zdarzały się z pewnością kobiety niespełna władz umysłowych, których cierpienia psychiczne pogłębiały jeszcze wytwory bujnej wyobraźni inkwizytorów. Większość jednak po prostu pomagała chorym, nie stroniąc od wykorzystywania roślin, zbieranych w okolicznych lasach i na łąkach.
Część tej wiedzy dostępna też była zwyczajnym kobietom, które wiedziały, co podać dzieciom i innym domownikom, by zbić gorączkę, zdezynfekować rany czy wesprzeć rekonwalescencję po przebytych chorobach. Niezwykle potrzebna była też znajomość technik leczniczych w przypadku zwierząt.
Ta przez wieki zdobywana mądrość ówczesnych kobiet nie zawsze była mile widziana. Mogły pomagać? Z pewnością potrafią też szkodzić. To, co nieznane wzbudza nieufność, a czasem lęk, a nawet przerażenie. A jeśli zdarzyło się jakieś nieszczęście, jak pożar, zaraza wśród zwierząt, czy choroba, trzeba było znaleźć winnego, a najlepiej winną, bo kobiety, z natury słabsze, były łatwiejszym celem odwetu. Bogu ducha winne, w czasie tortur przyznawały się nie tylko do tajemnych praktyk leczniczych. Wycieńczone okrutnymi praktykami w czasie przesłuchań, z bólu przytakiwały najbardziej ohydnym wymysłom swoich oprawców.
Przy drodze do Gorzuchowa w gminie Kłecko stoi pomnik Zielarki. Rzeźba młodziutkiej dziewczyny upamiętnia najmłodszą ofiarę jednego z ostatnich procesów o czary w Polsce. Niedaleko pomnika, na miejscu egzekucji kobiet, na wzgórzu Kuś, ustawiono krzyż i dziesięć kamieni, które mają utrwalić pamięć o męczeńskiej śmierci zielarek z Gorzuchowa. To tutaj, 30 września 1761 r., żywcem spalono dziesięć niewinnych kobiet oskarżonych o uprawianie czarów. Wśród nich była mała, niespełna trzynastoletnia dziewczynka. Oskarżone gorzuchowianki nie miały szczęścia. Zaledwie kilkanaście lat po ich egzekucji, w 1776 r., Sejm Rzeczypospolitej zakazał stosowania kary śmierci w procesach o czary. Dla tych kobiet – było już o 15 lat za późno.
A zaczęło się od skargi ówczesnych właścicieli Gorzuchowa. Bracia Bartłomiej, Jan i Tomasz Szeliscy poprosili o pomoc „w likwidacji” czarownic, które ponoć zamieszkały w ich majątku. Nie dowiemy się dziś, w jaki sposób zwykłe, wiejskie kobiety naraziły się swym panom. Podobno na widok „wiedźm” spłoszył się koń jednego z braci. Może były też inne, bardziej osobiste przyczyny zemsty możnych panów na swych poddankach?
Oskarżenie o czary padło na: Petronelę Kusiewę i jej córkę Reginę Kusiównę, Maryjannę owczarkę i jej córkę Katarzynę, Reginę Śraminę, Małgorzatę Błachową, Zofię Szymkową, Katarzynę dziewkę, Piechową Banaszkę oraz starą Dorotę dziewkę pańską. Wielce prawdopodobne, że zajmowały się one zielarstwem.
Szczególnie przypadek Marianny, żony owczarza, może wskazywać na takie zajęcie, gdyż często profesja jej męża była związana z naturalnym leczeniem. Owczarze słynęli bowiem z kręgarstwa, a ponieważ zajmowali się wielkimi stadami zwierząt, mieli niezłą praktykę w ich leczeniu, a i ludzie w różnych schorzeniach zasięgali często rady u przedstawicieli tego zawodu.
Jak w wielu innych przypadkach, istnieje duże prawdopodobieństwo, że i inne ofiary tego dochodzenia zajmowały się ziołolecznictwem i medycyną ludową. Zwykle do wszczęcia postępowania w sprawie o czary potrzebne były także zeznania innych świadków, a w przypadku wiejskich znachorek, łatwo było o znalezienie chętnych, gotowych posądzić je o niezrozumiałe moce lub obwinić kobiety o swoje nieszczęścia. Oskarżone zaprzeczały, z początku zdecydowanie, jakoby parały się czarami. Okoliczne sądy (w Gnieźnie i Pobiedziskach) nie chciały zająć się sprawą, ale rozsierdzeni bracia w końcu dopięli swojego. Z zarzutami o czary zgłosili do sądu w Kiszkowie, który rozpoczął śledztwo, zarządzając tortury.
Po trzykrotnie zadawanych mękach, oskarżone przyznały się ostatecznie, że „są w związku z diabłem i chodzą na Łysą Górę w brzezinie wilkowyjskiej będącą”. W księdze sądowej zapisano również, że „czarownice zapomniawszy bojaźni Boskiej i przykazań Jego oraz artykułów świętej wiary katolickiej, a przywiązawszy się do czarta, którego się na chrzcie wyrzekły i onego sobie do niegodziwych akcyi i niecnót swoich, które czyniły za pomocnika przybrawszy (…) Najświętsze Sakramenta po kościołach kradły, na proszki paliły, po różnych chlewach i różnych miejscach nieuczciwych siekły, krew Przenajświętszą z komunikantów, raz na okup ludzkiego narodu przez Zbawiciela świata wylaną, drugi raz toczyły, różne Inkantacyje i czary z proszków kobylich łbów, żmijów, wężów i wilczej łapy, którą w Zakrzewie z zabitego wilka urżnęły, palonych na wyniszczenie ludzi i bydła czyniły i po różnych miejscach zakopywały i zakładały, komunikanty dwa w szkapiej głowie pod wschodami we dworze, drugie dwa pod progiem idąc do stołowej izby zakopały i inne niegodziwe akcyje z obrazą majestatu Boskiego szkodliwe zdrowiu ludzkiemu i dobytkom ich bezbożnie czyniły i spełniły.”
Wszystkie oskarżone, bez wyjątku, skazano na „śmierć ogniową” poprzez spalenie na stosie. Co ciekawe, większość wymienionych występków, żywcem jest wyjętych z różnych „rejestrów spraw czartowskich”, z których korzystali przesłuchujący.
Współcześnie zaś już wiadomo, że w wielu praktykach medycyny ludowej tkwiła rzeczywista wiedza, poprzedzona wieloletnimi próbami stosowania ziół w leczeniu określonych schorzeń. Nawet towarzyszące ludowym kuracjom zamawiania, rytmicznie szeptane w określonym rytmie, przywołujące wiarę w ponadnaturalne moce, miały swoje psychologiczne znaczenie.
Miarowo wypowiadane zbitki słów, na pozór nie mające zbyt wielkiego sensu, miały uspokajać, wprowadzać w pewien rodzaj transu, a przede wszystkim, napawały „pacjentów” nadzieją i wiarą w nadprzyrodzone moce znachorek. Wyśmiewane onegdaj okadzanie chłopskiej izby, w której leżał chory, okazuje się dziś nie tylko praktyką aromaterapii, ale przede wszystkim metodą dezynfekcji.
Najważniejsze jednak w samym procesie leczenia okazują się same roślinne specyfiki, którymi umiały posługiwać się ówczesne zielarki. Współczesna nauka coraz częściej potwierdza konkretne dobroczynne działanie określonych składników zawartych w ziołach. A przecież za wykorzystaniem w praktyce wielu naturalnych leków stoją setki lat ich stosowania. Jeszcze niedawno, gdy zwolennicy nowoczesnej medycyny mówili o „medycynie ludowej” nie potrafili ukryć w swym tonie nieco pogardliwego lekceważenia.
Gdyby jednak nie te ludowe leki, nie byłoby współczesnej farmakologii. Gdyby nie tamte zielarki sprzed wieków – nie byłoby użytecznej i praktycznej wiedzy o ziołach. I jakże często okazuje się, że środek, stosowany przez całe wieki z powodzeniem, wygrywa z nowoczesnym, dostępnym zaledwie od kilkunastu lat, lekiem oficjalnej medycyny – choćby w kwestii skutków ubocznych. Na szczęście dziś za ich stosowanie nie grozi już nam spalenie na stosie.
Olga Tylińska
fot. Pixabay